Taka sytuacja. Wchodzisz do kasyna. Przestępujesz jego próg z mocnym postanowieniem, że maksymalna kwota jaką możesz przegrać to 100 zł. Tak, nie mówimy o wygranej, bo ona jakby nie było jest wpisana już w samą myśl o odwiedzeniu tego przybytku. Gdzieś z tyłu głowy czai się myśl o rozbiciu banku, ale przebłyski rozsądku nakazują rozważyć scenariusz przeciwny. Zatem… pierwsze kręcenie kołem ruletki i… masz już 300 zł. Wow! A jednak! I teraz pojawia się pytanie: co robisz?
Okazuje się, że część graczy, zwłaszcza początkujących, potraktuje te wygrane 200 zł jako pieniądze kasyna, a nie własne. Bo przecież je od nich wygrałem! A skoro tak, to mogę teraz zagrać nieco bardziej ryzykownie.
Efekt ten został nazwany „grą na koszt firmy” lub „grą na koszt kasyna”.
Co ciekawe, ludzie grający na giełdzie zachowują się bardzo podobnie. Okazuje się, że jeżeli inwestor w ostatnim czasie zarobił, to jest bardziej skłonny do podjęcia ryzyka. A ryzyko to będzie tym większe, im więcej zarobił na ostatniej transakcji. I wprawdzie niezaangażowany emocjonalnie w tę transakcję obserwator mógłby zadać pytanie, czy ten zarobek nie wynika czasem z ogólnej tendencji zwanej trendem rosnącym? Jeżeli tak to jaka w tym twoja zasługa? Ślepy traf, przypadek czy „szczęście debiutanta”. Nieważne, zarobiłem. A ponieważ przyczyn porażki zazwyczaj szukamy na zewnątrz, natomiast sukcesy są wyłącznie naszą zasługą (z małymi wyjątkami), tym większe będzie moje zadowolenie. Do tego dochodzi jeszcze nadmierna pewność siebie. Zarobiłem, a to oznacza że jestem dobry, skuteczny, mam wiedzę, umiejętności itp. Zatem, skoro posiadam te wszystkie cechy, to mogę teraz grać bardziej odważnie, ponieważ mam większe szanse niż inni gracze (w domyśle: inni tych cech lub nie potrafią ich wykorzystać tak skutecznie jak ja).
Przykładem jest każda kolejna hossa, która powoduje, że gracze giełdowi skłonni są przeceniać własne umiejętności i własną skuteczność. I nie ma tu znaczenia rynek. Sytuacje, które od lat występowały na rynku akcji, obecnie możemy obserwować np. na rynku kryptowalut. Z tą różnicą, że na tym drugim, stopy zwrotu są dużo bardziej spektakularne. A co za tym idzie bardziej oddziałują na wyobraźnię. I zachodzi tu ciekawe zjawisko.
Ta sama osoba, którą na rynku akcji w pełni zadawala kilkunasto czy kilkudzięsięcioprocentową stopą zwrotu, od rynku kryptowalut oczekuje już zwrotu z inwestycji na poziomie trzy, pięcio, a nawet dziesięciokrotności zainwestowanych pieniędzy. Cóż, przy tak rozbudzonych oczekiwaniach, racjonalne myślenie schodzi na dalszy plan.
A co ze starą, sprawdzoną zasadą, że małą łyżeczką też można się najeść?
O niej inwestor (czy może spekulant) przypomni sobie dopiero po kolejnej spektakularnej „zwałce”.