Zadaje pytanie klient. Pytanie kieruje do swojego doradcy w banku. Czy jest przekonany, że doradca ma taką wiedzę? Czy wierzy, że ten człowiek po drugiej stronie biurka jest mu w stanie na to odpowiedzieć? Wrócę do tego za moment.
Ale dlaczego klient/inwestor zadaje to pytanie? Czy rozważa zakończenie inwestycji na której już sporo zarobił i teraz chciałby zachować zyski? Czy jest wprost przeciwnie? Rynek mu uciekł i teraz chciałby załapać się na wzrosty? Jeżeli jest na plusie, sprawa jest prostsza. Zyski już są, nie musi podejmować decyzji pod wpływem stresu lub wstydu jak w przypadku, kiedy miałby stratę. Teraz należałoby sobie zadać pytanie:
czy ten zysk jest dla mnie satysfakcjonujący? Czy tyle mi wystarczy? Niestety, wszyscy chyba znamy powiedzenie, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Na rynku kapitałowym określamy to jednym, krótszym słowem – chciwość. Zarobiłem 30%. W porównaniu do lokat czy obligacji – kosmos! Ale może udałoby się przytulić jeszcze kilka punktów procentowych. I mamy dylemat. Co więcej, decyzja należy do klienta. Decyzję (zostać czy wyjść z inwestycji) musi klient podjąć samodzielnie. A co jeżeli popełni błąd? Dlatego zdecydowanie łatwiej jest podpytać swojego doradcę finansowego, szwagra czy sąsiada, po to by zrzucić z siebie przynajmniej część tej odpowiedzialności. Jeżeli zamknę pozycję, bo taka sugestia padła „z zewnątrz”, a rynek jeszcze urośnie, mój żal będzie nieco mniejszy. Posłuchałem podpowiedzi, czyli zrzuciłem część odpowiedzialności. To może jest mało racjonalne dla osoby obserwującej takie zachowanie z boku, ale tak właśnie działamy. Sukces przypisujemy sobie, przyczyn porażki szukamy na zewnątrz.Pójdźmy jednak dalej. Sprzedałem. Zainkasowałem zysk. I tu pojawia się kolejny dylemat. Co dalej? Szukam kolejnej okazji inwestycyjnej, czy lokuję wszystko w „bezpiecznych” instrumentach finansowych. Gracze giełdowi czy traderzy nie mają z tym problemu, szybko znajdą sobie kolejną inwestycję z dużym (ich zdaniem) potencjałem zysków. A przeciętny obywatel? Taki któremu udało się zarobić na akcjach, chociaż początkowo wcale nie dopuszczał do siebie myśli o tak ryzykownej inwestycji. Raz się udało, czy uda się drugi raz? Cóż, kilka lat temu wybór był prostszy. Dlatego, że lokując tak zdobytą nadwyżkę mógł zachować zysk decydując się bardziej konserwatywne formy oszczędzania. Odsetki z obligacji skarbu państwa, czy lokat bankowych przynosiły procenty, które niewiele, ale jednak pokonywały inflację (przynajmniej tę oficjalną). A jaką alternatywę ma taki człowiek dzisiaj? Zero procent czy 0,1%? Skoro decydując się na depozyt w banku godzę się na realną stratę, to może będę kontynuować zabawę na rynku akcji. Zapytam maklera/doradcę co jego zdaniem ma największe szanse na wzrosty. O, i to już zdecydowanie lepsze pytanie niż to z tytułu. Ponieważ ten człowiek zza lady może nam powiedzieć jakie czynniki jego zdaniem mogą wpływać na wzrost ceny danego aktywa, a jakie mu zagrażają. Pomoże zwrócić uwagę na rzeczy na które sami nie zwrócilibyśmy uwagi, nie będąc specjalistami w tej dziedzinie. Da nam to szansę na „podedukowanie”. Jednak koniec końców decyzja jak zainwestować/ulokować swoje pieniądze będzie należeć do ich właściciela. I nie ma co się martwić na zapas. Tak jak w życiu nie podejmujemy samych najlepszych decyzji, tak nie będziemy podejmować ich na rynku kapitałowym. Nie na każdej transakcji zarobimy, dlatego warto mądrze porozdzielać pieniądze.