Chciwość? Ależ skąd!

W ostatnich dniach pojawiają się komunikaty, w których policja ostrzega przed nową formą oszustw.  Polega ona na tym, że do starszej osoby dzwoni nieznajomy z informacją, że ma do odebrania paczkę z zagranicy. I aby ją otrzymać należy wpłacić pewną kwotę tytułem cła. Jeżeli ktoś dał się na to nabrać, oszust szedł krok dalej i kolejnym żądaniem było wpłacenie dodatkowej kwoty, tym razem za ubezpieczenie tej paczki. I znów znaleźli się ludzie, którzy wpłacali te pieniądze (okazuje się, że poszkodowani wpłacali nawet kilka tysięcy złotych). Pytanie: czy naprawdę wszyscy

oszukani w ten sposób, spodziewali się przesyłki z zagranicy? Wątpliwe, prawda? Co kierowało nimi, że chcieli  pozyskać tę  paczkę, skoro nawet nie wiedzieli co ona zawiera?

Chciwość jest jedną z tych emocji, która jest mocno powiązana ze światem inwestycji. Nakręca ona hossy, właściwie niezależnie od rynku. I nie ma się co dziwić, że starszy człowiek chce otrzymać niespodziewaną paczkę, a nawet za to zapłacić. Czy na giełdach jest inaczej? Na początku nie. Jeżeli inwestor przerzuca się z bezpiecznych (jego zdaniem) inwestycji, takich jak lokaty bankowe czy obligacje skarbowe na coś bardziej ryzykownego, na ogół najpierw testuje ten rynek. Jak? Zaczyna od niewielkich kwot. Nie musi to oczywiście być 50 złotych, ale niewielkie w stosunku do posiadanego majątku. Czasami zaczyna w ten sposób, że zamiast akcji wybierze fundusz akcyjny, a czasem jeszcze bardziej zachowawczo, czyli fundusz który tylko część swojego portfela lokuje w akcje.

Doskonały przykład mieliśmy w latach 2000-2001, kiedy ludzie gremialnie „uciekali” przed podatkiem od zysków kapitałowych. Robili to zakładając długoletnie depozyty bankowe lub kupując fundusze inwestycyjne. Ale fundusze obligacyjne. Po roku porównywali wynik swojego funduszu obligacji z innymi rodzajami funduszy i często przerzucali część środków do funduszu z mniejszą lub większą zawartością akcji w portfelu. Następowała spokojna ewolucja świeżo upieczonego inwestora. I taka ścieżka dla większości osób okazywała się najbardziej odpowiednia. Stopniowo oswajali się z ryzykiem inwestycyjnym oraz rosnącym potencjałem zysków.

Jednak w pewnym momencie zauważono, że na giełdzie ceny akcji rosną już kolejny rok z rzędu. Media zaczęły nagłaśniać tę sytuację, coraz więcej osób zaczynało interesować się na czym to też zarobił mój sąsiad czy szwagier. I co było dalej? Ludzie, którzy nie zdążyli przejść ścieżki opisanej powyżej, rzucali się ze swoimi oszczędnościami na giełdę, a konkretnie tylko na akcje. Dlaczego? Bo rosło. Bo ja muszę zarobić. Przecież nie jestem gorszy niż mój sąsiad. Zgadza się, nie jesteś, tylko że twój sąsiad kupił te akcje trochę wcześniej i zapewne dużo taniej. Czyli dzisiaj on jest już na solidnym plusie, a ty jesteś zagrożony tym, że możesz kupić na „górce”. I ta historia powtarza się przy każdej kolejnej hossie. Jedno z przysłów mówi, że człowiek uczy się na własnych błędach. Na pewno?

Chęć szybkiego wzbogacenia się niejednokrotnie przesłania nam prawdziwy obraz sytuacji. Skoro rynek urósł o np. 80%, to jaka jest szansa, że urośnie dalsze 80%? Kiedy wszystko rośnie, a media i otoczenie podgrzewają temat, emocje które buzują w inwestorze są tak silne, że zatraca on możliwość realnej oceny sytuacji. Kto wtedy liczy prawdopodobieństwo? Liczą się żywe obrazy. I wprawdzie ciężko zwizualizować sobie zysk w wysokości 50%, ale 50% z kwoty 100 000 złotych już tak. I dopiero kiedy spodziewany scenariusz przestaje się realizować, przypominamy sobie fraszkę Jana Sztaudyngera:

„Niestety, rzadko koło zdarzeń

Obraca siła naszych marzeń”