Kiedy skończy się hossa?

Samo zadanie tego pytania pokazuje, że osoba która je formułuje jest… nader optymistycznie nastawiona do życia. A będąc bardziej precyzyjnym, do tych jego aspektów które związane są z wiarą. Z wiarą w to, że znajdzie kogoś to WIE. Kogoś, kto zna dokładną datę.

Cóż, rzeczywiście zdarza się, że osoby które są zawodowo związane z giełdą, czy szerzej – z rynkiem kapitałowym, są postrzegane w ten właśnie sposób. Na pewno wiedzą, ale nie chcą się tą wiedzą podzielić. Sami zarobią, a innym nie dadzą.

Żeby to było takie proste. Oczywiście analitycy, którzy dzień w dzień siedzą przed monitorem, wyrzucając z siebie komentarze, opinie i analizy, mają z reguły większą wiedzę i dostęp do informacji niż przeciętny inwestor. Ale nawet oni rzadko są w stanie pokusić się o określenie konkretnej daty rozpoczęcia czy zakończenia trendu. Z perspektywy czasu wygląda to zdecydowanie lepiej. Tu już nie trzeba dysponować dużym zasobem wiedzy i doświadczenia, by spoglądając na wykres wskazać najlepsze momenty na wejście czy wyjście z danej inwestycji. Analiza wsteczna zawsze skuteczna:). Ale wracając do tytułowego pytania: po co ci ta wiedza? Jeżeli trwa hossa, a jesteś obecny na rynku, to znaczy że zarabiasz. Niby taaak, ale jakbym wiedział ile to jeszcze potrwa, mógłbym wyciągnąć maksymalnie dużo. Znajomy tok rozumowania? Co więcej, pewnie słuszny. Do momentu kiedy „przestrzelimy”. Ponieważ, jak mówi stare przysłowie „apetyt rośnie w miarę jedzenia”, bardzo łatwo rozpędzić się w oczekiwaniu zysków. Zwłaszcza wtedy, gdy rynek rośnie a ja mam świadomość, że nie załapałem się na początek wzrostów. Media informują o czterdziestoprocentowych wzrostach indeksu, a ja widzę że moja inwestycja osiągnęła „zaledwie” kilkanaście procent. I jak to nadgonić?

Jak pamiętam z lekcji religii, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu jest jednym z siedmiu grzechów głównych. Ciekawe dlaczego? To wie każdy, kto przynajmniej raz przesadził ze spożyciem podczas imprezy typu grill, imieniny czy wesele. Umiar to słowo klucz. Słowo, o którym łatwo zapomnieć kiedy widzimy wykres pnący się w górę. Wykres odwzorowujący ceny akcji, które mamy w portfelu. W dodatku, nie pomaga świadomość że nie znamy limitu, czyli górnego ograniczenia tych wzrostów. W sytuacji spadków, mamy jasność. Może spaść do zera. A ile może wzrosnąć? Cóż, chciwość, to wyższy stopień braku umiaru.

Nasuwa się pytanie: jak określić ten właściwy poziom? Jaki zysk uznać za przyzwoity? Niełatwe pytanie, ponieważ oczekiwania co do poziomu zysku bardzo łatwo mogą się zmieniać. Osoba, która całe życie korzystała wyłącznie z lokat bankowych będzie miała oczekiwania rzędu kilku procent zysku. Ta, która otworzyła się na obligacje pewnie kilka punktów procentowych więcej. Inwestorzy, którzy pokochali akcje, nawet kilkadziesiąt procent (i więcej). A miłośnicy kryptowalut nierzadko będą oczekiwali stóp zwrotu na poziomie kilkuset procent (i więcej). W której grupie jesteś?

Niezależnie od udzielonej odpowiedzi, warto podejść „zdroworozsądkowo”. I zadać sobie pytanie: a tak właściwie, to po co mi więcej pieniędzy? Mało jest ludzi, którzy gromadzą pieniądze po to by mieć ich coraz więcej. Najczęściej stoi za tym jakiś cel. I to ten cel będzie w stanie określić ci oczekiwany poziom zysku. A kiedy go osiągniesz, może warto go zrealizować. I im szybciej zaakceptujesz fakt, że nie wyjdziesz z inwestycji na szczycie, tym mniejsza będzie frustracja w przyszłości.