Zmysł wzroku. Dar czy przekleństwo?

Czy obserwacja obracającego się powoli na rożnie kurczaka może wywoływać frustrację? A samo spoglądanie na przypiekające się na grillu szaszłyki? Lub kiełbasę, która właśnie zaczyna rumienić się na ruszcie, kusząco skwiercząc i sycząc? Ewentualnie, czy podskakujące w gorącej wodzie parówki są w stanie spowodować twoje wzburzenie?

Czy narasta w tobie uczucie zaniepokojenia, kiedy czekasz głodny, a to niesubordynowane danie ciągle jeszcze jest niegotowe?

Niekoniecznie, prawda? Chyba że …nie znasz procesu.

Wtedy możesz się zdenerwować. Ale to chyba niemożliwe. Nawet dzieci wiedzą, że potrawa na grillu wymaga obróbki termicznej, która potrwa przynajmniej kilka, a czasem kilkanaście minut. Czy można to przyspieszyć? Pewnie. Zwiększyć siłę ognia. Tylko że wówczas wzrasta ryzyko, że zamiast soczystego mięsa otrzymamy przypalony lub zwęglony kawałek czegoś, co nada się tylko do przeżucia lub wyrzucenia. To znajomość procesu powoduje, że w miarę spokojnie oczekujesz, kiedy będziesz mógł zanurzyć się w bogactwo smaków i zapachów.

Czy wykorzystanie zmysłu wzroku poprawia twoją sytuację, czy działa wręcz przeciwnie?

Czy spoglądanie na tlące się węgle i kapiący tłuszcz wyzwala w tobie uczucie zniecierpliwienia? Pewnie dużo zależy od tego, czy jesteś głodny. A także od tego, czy samodzielnie przyrządzasz danie, czy posłusznie czekasz, aż gospodarz przyjęcia da znak, że można siadać do stołu. A zatem można przyjąć, że w dużej mierze to okoliczności wpływają na twoje zachowanie i decyzje, które podejmujesz, prawda?

Z jednej strony możesz walczyć z uczuciem łaknienia, z drugiej chcesz jak najszybciej je zaspokoić. Wiesz jednak, że zjedzenie surowego mięsa może wiązać się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. To może rozsądnie byłoby zaspokoić ten pierwszy głód sałatką? Lub pieczywem? Albo przynajmniej szklanką wody czy soku?

Czy któraś z tych rzeczy znajduje się w zasięgu twojego wzroku?

Jest? To świetnie.

A gdyby wokoło nie było nic z wymienionych? Rozglądasz się i nie widzisz nic, czym można zaspokoić pierwszy głód. Za to w nozdrza uderza ci silny zapach dochodzącej karkówki i pachnącego boczku. Który ze zmysłów silniej gra przeciw tobie?

Nie wiem jak to będzie w indywidualnym przypadku gastronomicznym. Wiem za to, jak to wygląda w indywidualnym przypadku inwestycyjnym.

W inwestycjach możemy mieć nosa. Wprawdzie zapachu pieniędzy nie sposób określić w łatwy, uniwersalny sposób, jednak to powiedzenie dotyczy intuicji. Mam przeczucie, że na tym zarobię. Ale kiedy zobaczę zyski?

Kiedy przyjdzie pora. Tak samo, jak w przypadku steku z grilla. Musisz poczekać. Różnica polega na tym, że mało kto będzie stał przy grillu, co chwilę sprawdzając stan piekącego się mięsa, warzyw, ryb czy ziemniaków. Podobnie jak nie stoimy przy kuchence przez dwie godziny, obserwując gotujący się wywar, który finalnie ma stać się rosołem.

To dlaczego „stoimy przy swoim rejestrze” katując się codziennym obserwowaniem zmieniającej się ceny jednostki uczestnictwa? Brak wiedzy? Czy może, nie tyle brak wiedzy, ile wzbogacenie procesu o własną mądrość, a będąc bardziej precyzyjnym – swoją własną wizję? Wizję opartą na przeczuciu, wyobrażeniu i oczekiwaniach. Nierzadko rozbudzonych przez przeszłe zdarzenia i doświadczenia. Własne bądź zasłyszane.

Niedawno, przeglądając branżowe filmy na YouTube, natknąłem się na ciekawą rozmowę. Dziennikarz zadał pytanie znanemu inwestorowi:
– Gdybyś miał do zainwestowania dziesięć tysięcy złotych, co byś wybrał?
Ten bez wahania odpowiedział:
– Złotą monetę lub garść monet srebrnych.
– Dlaczego?
– Ponieważ posiadając złoto w postaci fizycznej, nie będziesz codziennie sprawdzać jego bieżącej ceny.

Fakt, tak to działa. Moneta wyląduje w szufladzie lub sejfie, gdzie będzie cierpliwie spoczywać. Jeżeli początkujący inwestor, zamiast fizycznego złota kupiłby akcje spółki wydobywającej złoto, jednostki uczestnictwa funduszu złota lub kontrakty na złoto, czułby silną pokusę, by sprawdzać cenę posiadanego aktywa nawet codziennie.

I co w tym złego?

To, że zmienność jest jedną z głównych cech rynku kapitałowego. I będzie na nim obecna niezależnie czy nam z tym dobrze, czy nie. Skupiając się na codziennych wahaniach możemy nabawić się rozstroju nerwowego. Każde wahnięcie w górę będzie rodzić zadowolenie. Jeżeli rzecz dotyczy instrumentu z dużym ryzykiem, silne wahnięcie może wywołać wręcz euforię. A co jeżeli zmieni się kierunek? Lista pojawiających się emocji może być znacznie dłuższa. Smutek, żal, gniew, wściekłość, a w efekcie silny emocjonalny ból. Ból spowodowany wyrzutami: Podjąłem złą decyzję!

Na rynku kapitałowym rzeczywiście występuje duża ilość regulacji. Ale wymóg codziennego sprawdzania ceny instrumentu finansowego nie jest jedną z nich. Naprawdę, inwestor nie ma takiego obowiązku. To skąd ta pokusa?

Może chodzi o chęć sprawowania kontroli nad swoją inwestycją? Tak, to jedna z przypadłości, od których ciężko się uwolnić inwestując własne pieniądze. Ale i na to znajdzie się rada. Warto zadać sobie pytanie: jaki mam wpływ na to, że akcje, które dzisiaj kupiłem, jutro zanotują wzrost? A jaki, że osuną się w dół?

Skoro zdecydowałem się na taki rodzaj inwestycji (a nie jestem spekulantem), może warto zaakceptować fakt, że zmienność na danym rynku może spowodować, że mój horyzont inwestycyjny okaże się dłuższy niż zakładałem.

I rzeczywisty problem pojawia się właśnie w tym miejscu. Wiemy, że inwestowanie na rynku akcyjnym może wiązać się z dłuższym terminem niż na rynku np. obligacji. Wiemy też, że na kartach informacyjnych funduszy inwestycyjnych, w widocznym miejscu znajduje się minimalny rekomendowany okres inwestycji. I co? I tak skupiamy się na bieżącej wycenie, dobrowolnie narażając się na migotanie serca.

Kiedy obserwujemy rozwój dziecka, czy irytuje nas fakt, że potomek ma już sześć miesięcy a jeszcze nie mówi? Raczej nie. Większość z nas zgodzi się, że w tym wieku dziecko zaczyna samo siadać, pół roku później zaczyna być już samobieżne a mówi, kiedy ma kilkanaście lub dwadzieścia parę miesięcy. Czy możemy to jakoś przyspieszyć? A co ważniejsze, czy chcemy? Akceptujemy fakt, że proces rozwoju dziecka tak właśnie przebiega. Dlaczego? Bo dowody na to mamy wokół siebie. Rodzina, znajomi, społeczeństwo.

A proces inwestowania? Dla osób, które dopiero zaczynają to jeszcze nieprzetarty szlak. Dlatego często porównują go do rozwiązań, które znają od lat. Lokat bankowych, czasem obligacji skarbowych. Tych produktów, gdzie zysk jest gwarantowany a wahań dotychczas nie doświadczyli. W tym przypadku zdobywaniu nowych doświadczeń towarzyszy niepokój. I uaktywnia się potrzeba częstych obserwacji, a nawet ciągłego monitoringu.

To jak jest z tym zmysłem wzroku? Pomaga czy szkodzi w inwestowaniu?